piątek, 20 września 2013

Zapiski z dna - Jak można tak bardzo pragnąć śmierci...?

"Jak można tak bardzo pragnąć śmierci i jednocześnie tak bardzo się jej bać? Kropką pod tym znakiem zapytania mogłaby być gwiazda polarna. Przez  kosmos  mojego  pokoju  przefrunął  owad,  malutki  statek powietrzny.  Jemu  też  zazdrościłem  krótkiego,  bez  problemów,  życia. Niezapłacone  rachunki  wysunęły  jadowite  kolce.  Bankomat  na  sąsiedniej ulicy, do którego nie mogłem dojść, prześwietlał moje mieszkanie niebieskim światłem. Pomidor, który zgnił w misce na kuchennym stole, wskazywał mi drogę  - chodź ze mną - szeptał zielono-żółtą pleśnią.

To wszystko mnie dotyczy, właśnie mnie, a nie kogoś innego, ja tak cierpieć, właśnie ja i tylko ja jestem prawdziwą publicznością dla swojego nieszczęścia, inni nie rozumieją nic. Toczą wartko swoje życie, jak ty kiedyś toczyłeś swoją kulkę, nie wiedząc nawet, jaki z ciebie jest szczęśliwy gnojny żuk. Teraz leżysz na grzbiecie i przebierasz nogami.

W moim mieszkaniu uschły wszystkie rośliny, byłem pewien, stało się to jednego dnia, ale to chyba niemożliwe? Pojęcia możliwe - niemożliwe, zbliżyły się do siebie niemożliwie.
Od kilku dni nie widziałem Świrka. Snując się po mieszkaniu, nadepnąłem na ogon, który wystawał spod sekretery. Czemu nie wrzasnął? Wyciągnąłem kota. Nie pachniał myszą, pachniał trupem. Był martwy. Nie  miałem  siły  na  żal,  a tym  bardziej  na  pogrzeb.  Martwy  kot  waży dużo więcej niż żywy. Z trudem wsunąłem go w plastikową torbę i wsadziłem do zamrażarki.
Nazajutrz  obudziłem  się  z myślą  o śmierci  kota.  Świrek  umarł,  bo przecież nie zdechł, pewnie nie wytrzymał mojej biedy. To była tragedia, a jednak nie czułem rozpaczy, tylko wielki niepokój, że nie czuję rozpaczy.

Jak to możliwe, że przegapiłem dwa święta - Zmarłych i Wigilię. Tylko udawałem, że przegapiam. Zaduszki były moim świętem, nie mogłem jednak pojechać na cmentarz, żyłem już na cmentarzu. A przed Wigilią wpadłem w taki dół, że już tylko w nim leżałem, marząc, by ktoś mnie w końcu zakopał. „Bóg się rodzi, moc truchleje.” O tak  -  powtarzałem,  chodząc  tam  i z powrotem  po  mieszkaniu - ogień krzepnie, moc truchleje - nie da się tego lepiej powiedzieć. Ja też krzepnę i truchleję.

„To jest koniec, synku, chłopie, stary satyrze, to jest twój koniec, nie do wiary, że tak głupio się kończysz” gadałem sam do siebie, wstając z łóżka i podchodząc do komputera, by zapisać te właśnie słowa, po czym na powrót kładłem się, naciągając kołdrę na głowę. I w tej malutkiej chwili kładzenia się, gdzieś między jeszcze chłodnym prześcieradłem a moimi pośladkami, odnajdywałem ledwie dotykalny moment przyjemności, ziarenko w odmętach cierpienia.

Kilka dni temu odnalazłem „Sokratesa”, rezydował na półce w łazience, jak tam trafił? Coraz częściej nie pamiętałem, że coś robiłem. Nie ucieszyłem się, ale też nie zmartwiłem, nawet „Sokrates” mi zobojętniał. Tego dnia połączyłbym się zapewne z „Sokratesem”, ale nie mogłem. Z powodu much. Było ich kilka w moim mieszkaniu. Wiedziałem bardzo mało na temat śmierci, tyle co nic, człowiek ucieka od śmierci, ale byłem świadom, jaki stosunek do śmierci mają muchy. Najpierw zaczną składać  jajeczka  w moich  oczach,  w ustach,  w nosie.  Gdybym  był kobietą, dobrałyby się do mojej pochwy. Mogłem uznać, że nic mnie to już nie będzie obchodzić. Ale nawet w swojej ostateczności myślałem o bliskich i o dalekich, którzy mnie znajdą. A też o pogrzebie, o tych wszystkich niesłychanie ponurych formalnościach i obrządkach. O wahaniach  rodziny,  czy  wbrew  mojej  woli  zrobić  pogrzeb  katolicki,  by nieco ocieplić ten kawał pogrzebowej mrożonki. Sytuacja stała się nie do zniesienia, nie potrafiłem przestać myśleć o okropnościach, jakie moja śmierć przyniesie bliskim."


Fragment "Rzeki podziemnej" autorstwa Tomasza Jastruna. Powieść ta jest zapisem prawdziwej walki osoby cierpiącej na depresję. Jeśli chcesz poznać inne historie osób, które wygrały z depresją, zajrzyj na portal wemenders.com

1 komentarz: